Biblioteczka » Varia

"Stosunek dowódców do żołnierzy" - 1939 - Ks. Dr Franciszek Mirek

"Stosunek dowódców do żołnierzy"

Przegląd Pancerny styczeń 1939

Ks. Dr Franciszek Mirek

Docent Socjologi U.P.

Zachowano pisownię oryginalną.

 

Temat w tym artykule poruszony nie dotyczy tzw. okre­śleń: „dowódca powinien...“, „obowiązkiem dowódcy jest...“, „dowódca musi...“, „byłoby wskazane, żeby dowódca...“ — i tym podobnie. Chodzi natomiast o wskazanie na kilka problemów społecznych, które wyłaniają się same ze stosunku każdego władcy — a więc i dowódcy — do każdych podwładnych — a więc i do żołnierzy, problemów zależnych nie od „dobrej“ czy „złej“ woli poszczególnych członków stosunku władczo-podwładnego, ale wynikających z samej natury tegoż stosunku.

 

Zastanówmy się przede wszystkim, co to znaczy „rzą­dzić“, „władać“ — „dowodzić“? W popularnej świadomości znaczy to wydawać rozkazy, pouczenia, rozsądy innym ludziom — pod sankcją takiej lub innej kary. Tam gdzie sankcja karna nie istnieje, mówimy zwykle o stosunku przodownictwa, nie o stosunku władztwa. Tołstoj np. określa władzę w ten sposób: „ Władza jeśli to stosunek jednostki do innych osób taki, w którym jednostka ta bierze tym mniejszy udział w działaniu — im więcej wyraża projektów, zdań, wyjaśnień i usprawiedliwień odnośnie do wykonywanego działania“ (Wojna i pokój t. XII, 293). Określenie to ‘jest mylne. Kto jedynie tylko projektuje, wyjaśnia i uzasadnia, może być dyrektorem instytutu, mniej lub więcej szanownym panem radcą — ale nigdy władcą czy dowódcą. Elementem konstytutywnym każdej władzy realnej jest i musi być sankcja fizyczna natychmiastowa lub po sądzie — choćby „ostatecznym“. Nie znaczy to, że „siła przed prawem“. Znaczy to, że prawdziwe, sprawiedliwe, słuszne prawo rozkazywania musi mieć, względnie musi sobie zapewnić także i potrzebną siłę fizyczną, bo w przeciwnym razie będzie to prawo, czy władza „na papierze“, a nie w życiu takim, jakie ono jest na ziemskim globie. Zasada administracji angielskiej, że „le roi régit, mais il ne gouverne et n’execute“ — jest tylko piękną formułą, pokrywającą wobec nas istotny stan rzeczy.

 

Niemniej jednak do konstytutywnych elementów władzy, rządu, dowództwa — trzeba zaliczyć planowanie z nakazem wykonania tegoż planu. I to nie byle jakie planowanie, ale realne, tzn. odpowiadające potrzebom chwili i zmieniającej się ustawicznie sytuacji. Zwolennik „ciągłej rewolucji“ L. Trocki jest zdania, iż dowódca bez wyobraźni twórczej to zero. Każdy prawdziwy dowódca wedle Trockiego posiada „umiejętność stwarzania sobie obrazu ludzi, rzeczy i zjawisk, odpowiadającego rzeczywistości nawet wówczas gdy się ich nigdy (tych ludzi itd.) nie widziało... Pochwycić w lot, połączyć drobne rysy, uzupełnić je intuicyjnie i wedle prawdopodobieństwa, stworzyć nową zupełnie konkretną dziedzinę życia — oto wyobraźnia, którą winien odznaczać się prawodawca, administrator, wódz, zwłaszcza zaś w epoce rewolucji.

 

Określmy sobie zatem stosunek władczo - podwładny w ten sposób: jest to taki stosunek , w którym jeden człon mądrze planuje w zakresie określonych wartości, poleca plan wykonać i posiada siłę fizyczną do unieruchomienia opornych — drugi zaś człon wypełnia mniej lub więcej dobrze otrzymane rozkazy, pod kontrolą rozkazodawcy, zawieszając lub unicestwiając swoje plany, względnie swoje osobiste wartości.

 

Każdy stosunek społeczny, — a więc i władczo • podwładny, rozpatrywać możemy co najmniej z 4 punktów widzenia: 1) pluralności członów stosunku,— 2) praw, zwyczajów, norm regulujących czynności członów stosunku, —- 3) obowiązków wynikających dla członów z tychże norm, — 4) rodzajów styczności społecznych mię­dzy członami stosunku.

 

Ograniczam swój artykuł tylko do pierwszego z wymienionych punktów, bo już on sam jeden kryje w sobie całe bogactwo zagadnień teoretycznych i praktycznych.

 

„Pluralność" członów stosunku władczo-podwładnego oznacza najpierw, że między władcą a podwładnym musi być jasna granica. Gdzie jest tylko władca, a nie ma podwładnych, nie ma stosunku władczo - podwładnego. Tak samo, gdy są tylko sami — lub sam podwładny. Zdarzyć się jednak może, że jest władca i podwładny, ale granica między nimi jest niejasna. Słyszymy wtedy takie zdanie: „Nie wiadomo właściwie kto rządzi“. „Czy ten lub ci mają prawo rządzić?“ „Dlaczego on właśnie ma rządzić a my słuchać? — Trzeba też wziąć pod uwagę wypadek, że choć jasna jest czasem granica między dowódcą a podwładnym prawnie, nie jest jasna psychologicznie, ani w świadomości władcy ani podwładnych. Jasne zatem rozgraniczenie władcy od podwładnego — tak prawne jak i psychiczne — jest postulatem logicznym stosunku, o któ­rym mowa, jeśli stosunek ten ma należycie funkcjonować. W określonej grupie wojskowej granicę tę wyznaczają stopnie i odznaki hierarchiczne. Mniej jest natomiast jasna sprawa, komu podlega grupa wojskowa jako całość.

 

Mówi się czasem, że „lepsza najgorsza władza niż żadna“. Zdanie to słuszne jeśli chodzi o zachowanie danej grupy społecznej przed rozpadem. W czasie „bezkrólewia“ bowiem, w okresie walk o władzę, nie ma właściwie słuchających, a państwo np. utrzymuje się w takich okresach krytycznych siłą działania innych swoich instytucji, np. policji, agencji telegraficznej itp. Bez najważniejszej jednak instytucji, tj. instytucji władzy, dowództwa, żadna grupa społeczna obejść się przez dłuższy czas nie może.

 

Jeśli „bezkrólewie“ zawsze jest groźne dla państwa — ze względu na łapczywość sąsiadów - nie zawsze jest groźne dla grup mniejszych, w obrębie państwa działających. W okresie „walki o władzę“ bowiem galwanizuje się dana grupa, losy jej zaczynają interesować członków pogrążonych dotąd np. w zdobywaniu wartości ekonomicznych, niejeden „gotuje się“ do objęcia naczelnej władzy, prezesury, kierownictwa, w namiętnych dyskusjach poczynają brać głos dotąd „obojętni“, społeczna dynamika grupy wzmacnia się, ujawniając nieraz złożyska nieprzebranych sił, które następnie władza ustabilizowana może wedle swego uznania wykorzystać dla grupy, lub wytyczyć represyjnie.

 

Pluralność członów stosunku władczo - podwładnego oznacza dalej, że władzę sprawować może jednostka lub pewna liczba jednostek, połączonych w grupę albo niepołą­czonych. Podobnie człon podwładny może być jedną osobą lub większą ilością osób zorganizowanych w grupę lub niezorganizowanych.

 

Zabarwienie społeczne stosunku władczego jest w każ­dym z tych wypadków nieco odmienne. Trzeba tu jednak — dla rozróżnienia dalszego — uświadomić sobie, że każda osoba, czy ona będzie na stanowisku dowódcy czy podwładnego, nauczyciela czy ucznia, młodego czy starego — ma pewną ilość swoich osobistych wartości, w taki czy inny sposób nabytych. Skala powiązań danych osobistych wartości dla siebie wyłącznie — jest u każdej osoby rozmaita. Z jednego może ktoś zrezygnować łatwo, np. z pójścia do kina, i posłuchać rozkazu, który mu właśnie teraz jakiś plan, wartość, narzuca lub czegoś osobistego zabrania — ale nie zrezygnuje np. z udania się na pogrzeb matki lub narzeczonej „choćby go mieli za to rozstrzelać“. W stosunku władczo-podwładnym odgrywają tu różnorodne „wartości osobiste“ rolę niesłychanie doniosłą, tak po stronie rozkazodawcy, jak i po stronie wypełniającego, względnie mającego wypełnić dany rozkaz.

 

Jeśli władca, dowódca, rozkazodawca jest jeden a podwładny także jest jeden — np. oficer i ordynans osobisty, pan i sługa, dyrektor i sekretarz — wtedy ogół osobistych wartości są obojgu członom stosunku dość dobrze znane. „Znają się“... Ta osobista znajomość wywiera jednak ciekawy wpływ. Oto stosunek władczo podwładny albo za­nika — pan po prostu „nie chce“ rozkazywać słudze, ale traktuje go w ramach stosunku np. umowy o pracę, albo przyjacielskiego, a więc innego niż władczo podwładny — albo przeradza się w stosunek niewolnictwa , w tyranię, a więc w stosunek, w którym podwładny rezygnować musi zatem z „najdroższych“ swoich osobistych wartości na rzecz wartości, nie np. Ojczyzny, ale przełożonego; rozkazodawca jest tu „więcej człowiekiem“ niż podwładny. Albo wreszcie stosunek członów odwraca się powoli, podwładny staje się rozkazodawcą, przynajmniej „wśród czterech ścian“.

 

Nawet gdy stosunek władczo-podwładny jest „ściśle“ unormowany jak np. w wojsku lub w katolickiej hierarchii kościelnej — ma on w tym pierwszym wypadku stałą tendencję do zaniku, przerostu lub odwrócenia. Popularna opinia społeczna nie myli się w 66%, szukając „protekcji“ u różnych sekretarzy (rek) i tuttów ąuantów, których władza prawna równa się zeru, a faktyczna może być wielka. Stosunki bowiem między jednym sumarycznie przełożonym a jednym podwładnym — zwłaszcza gdy kontakty ich są bezpośrednie — układają się nie wedle norm prawnych, regulujących stosunek władczo-podwładny, lecz wedle dynamiki osobistych wartości (zalet, właściwości, upodobań, uprzedzeń) poszczególnych partnerów.

 

Przykładów każdy znajdzie tysiące w otaczającym go „świecie“ społecznym.

 

Opuszczając inne możliwości — gdyż nie chciałbym z tego artykułu robić traktatu naukowego — rozważmy jeszcze tę ewentualność, że władca jest jeden, a poddanych wielu, nawet bardzo wielu. Wszystkie prawie wartości osobiste władcy, przełożonego „na świeczniku“ narzucają się podwładnym. Nie ma jednak żadnych szans, by władca kierował się lub uwzględniał zbyt wiele wartości osobistych swoich podwładnych, Po pierwsze dlatego, że podwładnych za wielu, by ich znał wszystkich osobiście, po wtóre, że styczności społeczne między władcą a jego licznymi podwładnymi są przeważnie wtórne i z konieczności sformalizowane przez zwyczaj lub prawo. Jakież wartości osobiste żołnierza Walentego z 1 pułku 3 kompanii mogą „narzucić się“ kontrolującemu pułk generałowi? Takich przecież Wałków ma dowódca dywizji tysiące.

 

Wyłania się z tego szereg zjawisk społecznych praktycznie bardzo doniosłych dla spoistości np. wojska.

 

Jeśli przyjmiemy, że posłuszeństwo, czyli wypełnianie rozkazu w stosunku władczo podwładnym jest „zaparciem się“ swojej woli, a spełnieniem woli rozkazodawcy, jeśli opierając się na starej ale mądrej psychologii przyjmiemy dalej, że wola ludzka tylko swojego osobistego dobra może szczerze pożądać — bo rozumna miłość siebie samego jest podstawą i źródłem wszelkich innych miłości, to nie jest i nie może być obojętne, jakie wartości, plany, cele narzuca dowódca w formie rozkazu swoim podwładnym i jakie ich osobiste wartości uwzględnia.

 

Rozkazy dowódcy — w ujęciu typicznym mogą nie tykać zupełnie „świata“ wartości podwładnych — np. ćwiczenia gimnastyczne mają się odbyć „dziś tu a jutro tam“, tego rodzaju rozkazy są dla żołnierzy obojętne, a społeczny związek między dowódcą a żołnierzami prawie żaden, chyba czysto formalny. Ale są rozkazy, które mniej lub więcej stale sprzeciwiają się wartościom, planom, dążeniom podwładnych. Wtedy dowódca może być uważany przez podwładnych za kogoś „obcego“ lub nawet za „ wroga ” Wypełnienie rozkazu albo nie następuje, albo następuje „bez przekonania”, „z przymusu”, dla uniknięcia większego zła. Jednolitość zaś, spoistość i współżycie między żołnierzami a dowódcą jest „pod psem” Wreszcie wypadek trzeci typowy: rozkaz idzie po linii osobistych wartości podwładnych. Wtedy związek między dowódcą a żołnierzami najpotężniejszy, a siła woli obopólnie się wzmacnia.

W jakiż sposób jednak wyższy dowódca ma wiedzieć, które jego rozkazy są dla żołnierzy miłe, które obojętne, a do których odnoszą się wrogo, zwłaszcza wrogo „na wewnątrz“? Czyż zna on, czy może w ogóle znać „wartości osobiste' swoich podwładnych?  

 

I oto jesteśmy na progu dziwnego pozornie paradoksu społecznego: sprawowanie władzy — naprawdę władzy, a nie jej pozoru — jest najtrudniejsze nad setkami tysięcy czy milionami osób — i nad jedną osobą . Nad jedną osobą, gdyż w stosunku do osoby władcy jest ona „zanadto“ osobą, — nad milionami, gdyż w stosunku do osoby władcy owe miliony są „zanadto“ osobami, za mało „ludźmi“. Podczas, gdy władca może, jeśli chce, włożyć w swój stosunek do podwładnych „całą swoją duszę“, podczas gdy każda jego właściwość, zdolność, wartość może mu w wypełnianiu obowiązków wodza być użyteczna — żołnierz Walenty z 3 kompanii 1 pułku wnosi do tego samego stosunku tylko maleńką cząstkę swoich wartości osobistych, jest „numerem", jest „jednym z wielu" dającym się łatwo zastąpić przez „innego z wielu“ i to bez najmniejszego wstrząsu dla armii. Czyż można się dziwić, że żołnierz czuje się jakby był „niczem“ lub prawie „niczem“ A przecież żołnierz Walenty też chce być uznany za osobę, bo nią jest!

 

Te, i wiele jeszcze innych momentów, wypływających drogą naturalną z każdego stosunku władczo-podwładnego, trzeba mieć na względzie, gdy się pracuje dla ideału armii narodowej, o zgranej harmonii między dowódcami i podwładnymi. Strategia, technika, fachowość — i owszem. Ale to jeszcze nie wszystko. Są „imponderabilia“, jest misterny kompleks problemów psychospołecznych, któ­rych szczęśliwe ujęcie i rozwiązanie jest podstawą tego, co Marszałek Piłsudski nazywał „moralnością“ każdego wojska.

 

Opracował: Gerard Rozumek